W drugiej połowie 1942 r. Pilecki przydzielony został do innego komanda, w którym pracował więzień Edmund Zabawski, pochodzący z Bochni, gdzie mieszkała jego rodzina. Edmund Zabawski podaje w swoich wspomnieniach, że:
Tomka Serafińskiego (Witolda Pileckiego) poznałem w komandzie „Pakietstelle” na bloku nr 3. Przybyło do tego komanda kilku nowych więźniów, a jeden z nich zwrócił na siebie uwagę swoim zachowaniem. W czasie przerw chodził sam po korytarzu często odruchowo poprawiając prawą ręką czapkę obozową na głowie. Przyjrzałem się mu uważnie. Odniosłem wrażenie, że o czymś poważnym rozmyśla. Podszedłem do niego i zapytałem, co mu jest. Popatrzył na mnie badawczo i po chwili znów poprawiając czapkę rzekł: cholerny świat – tak cholerny świat, znów powtórzył to charakterystyczne dla niego powiedzenie i patrząc na mnie badawczo rzekł: z oczu ci widać, żeś porządny chłop. Byłeś w wojsku? Naturalnie – odpowiedziałem
i w kilku zdaniem opowiedziałem mu o swojej karierze wojskowej. Słuchał, wciąż patrząc mi w oczy. Następnie wziąwszy mnie pod ramię poprowadził wzdłuż korytarza bloku 3-go. Koledzy również przechadzali się grupami.
Spotykali się codziennie, witali z gorącym porozumiewawczym spojrzeniem, w wolnych chwilach rozmawiali o różnych sprawach obozowych i zastanawiali się, jak uciec, z którego miejsca w obozie i kiedy. Pilecki poznał Zabawskiego z Gilewiczem, Dziamą, Bończą, Kozubem, a z kolei Zabawski przedstawił Pileckiemu swoich przyjaciół: Jana Redzeja, Bronka Czecha, Brunona Greya i innych.
Pilecki ujawnił, że celem ucieczki jest nawiązanie kontaktów z polskim podziemiem i że snuli plany rozbicia obozu przy pomocy z zewnątrz. Witold Pilecki rozważał możliwość ucieczki z obozu kanałami ściekowymi. Zabawski wspomina, że oglądali razem studzienkę kanalizacyjną między blokiem 3 i 2 a 14–13-tym.
Koledzy z ZOW namawiali go do ucieczki z komanda mierników i proponowali mu ułatwienie dostania się do tego komanda. Komando to, pilnowane przez dwóch wartowników, miało możliwość wychodzenia w celach pomiarów geodezyjnych poza obóz. Można było zabić wartowników i próbować ucieczki, ale na to Pilecki się nie zgodził, obawiając się odwetu Niemców na więźniach. Planował także ucieczkę z ppor. rez. Stanisławem Wierzbickim, ale Wierzbicki został rozstrzelany. Obozowe gestapo węszyło, wiedziało o konspiracji. Czasem przecinało jakąś nić, ale poszukiwania prowadziły donikąd. W grudniu aresztowało 24 więźniów z różnych bloków, potem następnych. Wielu z nich zostało rozstrzelanych, ale gestapo nie wpadło na trop organizacji, ponieważ nikt z tych więźniów nie należał do ZOW.
29 grudnia 1942 r. uciekło z obozu czterech więźniów: Otto Kűssel (nr 2), Jan Komski (w KL Auschwitz jako Baraś nr 564), Mieczysław Januszewski (nr 711) i Bolesław Kuczbara (nr 4308). Ci dwaj ostatni związani byli z ZOW. Witold Pilecki przekazał Kuczbarze dokumentację dotyczącą rozstrzelanych i zmarłych więźniów z transportów warszawskich w celu przekazania jej konspiracji warszawskiej ZWZ-AK.
Witold Pilecki nie miał jeszcze sprecyzowanej trasy ucieczki. W rewirze u dra Deringa spotkał się z majorem Bończą-Bohdanowskim, znającym teren koło Oświęcimia i zapytał go o kierunek ewentualnej ucieczki.
Pilecki postanowił wykorzystać znajomości Edmunda Zabawskiego. Może więc właśnie wtedy pojawił się nowy pomysł ucieczki do Bochni. Pilecki pisze bowiem w raporcie:
Koleżka mój i przyjaciel 164 [Edmund Zabawski] zawiadomił mnie, że jeden z naszych kolegów, którego znałem z widzenia, Jasiek 170 [Jan Redzej] ma zamiar wyjść z obozu, więc jeśli mam przesłać raport, to można przez niego. Poznałem Jaśka i od razu mi się spodobał. Podobała mi się jego zawsze uśmiechnięta gęba, szerokie bary i bezpośrednia szczerość. Słowem – pierwszorzędny kompan.
Opowiedziałem mu o możliwościach kanałowych jako o wyjściu ostatecznym i spytałem, jak by sam to zrobił. Odpowiedział, że jeżdżąc z rolwagą po chleb do miasteczka, do piekarni, nieraz widział rowery piekarzy stojące obok piekarni – jak się nie da inaczej, to siąść na rower i pojechać na wariata. Odradzałem. Po jakimś czasie przyszedł do mnie z wiadomością, że gdyby udało się dostać do piekarni, to są tam
ogromne, ciężkie i okute drzwi, które dałoby się otworzyć…
Ta informacja o piekarni i możliwości wydostania się tą drogą na wolność zainteresowała Pileckiego, a odległość dzieląca obóz od Bochni nie wydawała się zbyt wielka. Chciał uciekać z nimi także Edmund Zabawski. Wysłał do żony Heleny Zabawskiej zaszyfrowaną wiadomość:
Cieszę się, że już w niedługim czasie przyjdzie
do was Lajżunia z dwiema koleżankami, będzie
wam wesoło.
Ze względu na konieczność cenzury, listy mogły być pisane wyłącznie po niemiecku, z wyjątkiem imion i nazwisk. Zabawski podpisywał swoje listy imieniem Mundek, ale w tekście listu pod imieniem dziewczynki ukrywał samego siebie. Mogła to być Elżunia (pierwsza litera imienia E oznaczać mogła imię Zabawskiego Edmund, ale bardziej prawdopodobne wydaje się, że Zabawskiemu chodziło o wskazanie siebie jako wesz, weszka (po niem. laus = wesz), a w obozie wszy było pełno. Konsekwentnie bowiem Zabawski także w listach pisanych w 1944 r. podaje: imię Lajżunia, a nie Elżunia. Koleżankami mieli być jego obozowi koledzy Pilecki i Redzej. Po kilkunastu dniach – wspomina Zabawski – otrzymał odpowiedź:
Lajżunia nie może przyjść, bo jest chora i boją się o jej życie, ale koleżanki będą mile widziane.
Dopiero ta odpowiedź uświadomiła mu, że on uciekać nie może. W kartotece Politische Abteilung KL Auschwitz znajdowało się nazwisko Zabawski, jego bocheński adres i w takim razie jego rodzina będzie narażona na represje. Z żalem zrezygnował z ucieczki, ale nie zaprzestał przygotowywać do ucieczki swoich kolegów Witolda Pileckiego, znanego wśród obozowych kolegów jako Tomek Serafiński i Jana Redzeja. W miejsce Zabawskiego dokooptowano jako trzeciego Edwarda Ciesielskiego.
Od Jana Redzeja wiedział Pilecki, że istnieje szansa ucieczki z obozowej piekarni, ale musi ją jeszcze dokładnie zbadać. Pilecki nie wiedział o istnieniu w Bochni placówki Tajnej Armii Polskiej, zorganizowanej przez nauczycielkę dr Urszulę Wińską, ale i tak propozycja ucieczki do Bochni, wobec oferty rodziny Zabawskiego, była najbardziej realna. Odległość Bochni od Oświęcimia, około 110 km nie była wielka. Planując po drodze dwa lub trzy noclegi, można było do niej dotrzeć pieszo w ciągu trzech, a najdalej czterech dni.
Zabawski wspomina, że narysował plan Bochni, ze wszystkimi ważnymi szczegółami, pozwalającymi na łatwe dotarcie do domu jego teściów, Józefa i Teofili Oborów, przy ul. Sądeckiej 30, w którym mieszkała także ich córka, a żona Edmunda, Helena z dwójką dzieci. Józef Obora, teść Edmunda, był ogrodnikiem salinarnym. Dzierżawił niewielki domek wraz z zabudowaniami gospodarskimi i ogródkiem przy ul. Sądeckiej. Obok domu stała, z dala widoczna, olbrzymia grusza. Na planie narysował dojście do tego domu polami od strony Murowianki czyli od strony wschodniej i dojście od strony Uzborni, to jest od strony południowej. Dokładnie wytłumaczył topografię Bochni, wskazał na charakterystyczne cechy terenu i budowli. Przyszli uciekinierzy nauczyli się tego planu na pamięć.
Plan ucieczki był gotowy. Należało teraz znaleźć odpowiedni moment, aby go zrealizować. Do tej pory Niemcy nie wpadli na trop utworzonej przez rtm. Pileckiego obozowej konspiracji.