Stowarzyszenie Bochniaków
i Miłośników Ziemi Bocheńskiej

Rok założenia 1936

„Spowiedź” uciekiniera i przekroczenie granicy

Zdążali według planu – pisze biograf Pileckiego dr Adam Cyra – do kościoła w Porębie-Żegocie, gdzie proboszczem był ks. Karol Słowiaczek. Jego brat Franciszek i dwaj bratankowie, Karol i Tadeusz, byli więzieni w KL Auschwitz. Bratankowie proboszcza Słowiaczka działali w obozowej konspiracji ZOW. Zofia Buczek wspomina:

Liczyli na to, że powołując się na obozową znajomość ze Słowiaczkami, uzyskają pomoc od spokrewnionego z nimi księdza. Celem ich marszu był kościół w Porębie, gdzie po uzyskaniu pomocy zamierzali przekroczyć granicę pomiędzy Trzecią Rzeszą a Generalnym Gubernatorstwem.

Uciekinierzy spędzili noc obok ruin zamku w Lipowcu. Nad ranem ujrzeli na wzgórzu wieżę kościelną. Podeszli bliżej. Obok kościoła stał opuszczony przez zakonników klasztor oo. bernardynów. Ukryli się na zalesionym wzgórzu przyklasztornym. Jan Redzej, który miał sporą łysinę i mógł bez czapki wejść do kościoła, nie budząc żadnych podejrzeń (pozostali uciekinierzy byli krótko ostrzyżeni), poszedł na poranną mszę św. do kościoła. Pod pozorem przystąpienia do spowiedzi miał wyjawić ks. Słowiaczkowi cel przybycia, powołać się na znajomość z jego bratem i bratankami oraz prosić o pomoc.

Podczas „spowiedzi” okazało się, że uciekinierzy w nocy pomylili drogę i wieże kościelne. Trafili do kościoła oo. bernardynów w Alwerni, a spowiadającym nie jest ks. Karol Słowiaczek z Poręby-Żegoty, ale ojciec gwardian z Alwerni. Redzej wszedł do kościoła, ale długo nie wracał. Wreszcie przyszedł ze smutną wiadomością, że ksiądz nie uwierzył i wprost powiedział, że to może być jakaś pułapka. W raporcie Pilecki przypuszcza, że:

…gdy ujrzał Jaśka z uśmiechniętą od ucha do ucha gębą, to trudno mu było, słysząc o Oświęcimiu, od razu uwierzyć, że Jasiek tam siedział przeszło dwa i pół roku, i że udało mu się stamtąd uciec. Wysłałem Jaśka znowu, gdyż msza mogła się skończyć i pouczyłem dokładnie, który z krewnych i na jakim bloku mieszkał, gdzie pojechali bratankowie, a nawet co pisali w listach na ostatnie święta Bożego Narodzenia. Jasio poszedł. Msza się skończyła. Jasio wszystko księdzu opowiedział, dodając, że w krzakach leży dwóch jego kolegów, którzy nie mogą wyjść ze względu na włosy i dziwne ubrania.

Dopiero wtedy ksiądz (gwardian) uwierzył. Przyszedł razem z Redzejem, załamał ręce i uwierzył we wszystko. Co pół godziny przychodził do nich, przynosił mleko, kawę, bułki, cukier, masło. Dostarczył nie tylko żywność, ale także odzież i lekarstwo do natarcia stawów. Ciesielski wspomina:

Czego tam nie było w paczkach! Znalazła się szynka, jajka święcone, doskonała babka wielkanocna. Zjedliśmy wszystko w oka mgnieniu. Nasze samopoczucie natychmiast się poprawiło. Zapaliliśmy papierosy, przyniesione także przez księdza.

Wtedy dowiedzieli się od zakonnika, że to nie jest ksiądz Słowiaczek z Poręby, ale gwardian Ojciec Hipolit (Jan Legowicz) z klasztoru oo. bernardynów w Alwerni, niedaleko kościoła parafialnego w Porębie Żegocie, który znał los rodziny Słowiaczków. I dobrze się stało, bo ojciec gwardian był czynnie zaangażowany w ruchu oporu i pomógł już niejednemu uciekinierowi z obozu.

Uciekinierów nie mógł przyjąć na plebanii, bo tam za dużo ludzi się kręciło. Zabrał od nich listy, które zobowiązał się wysłać i wieczorem dał im przewodnika, którym był miejscowy robotnik leśny Kazimierz Buczek. Opatrzność czuwała nad uciekinierami. W Porębie stacjonowało więcej funkcjonariuszy straży granicznej z powodu nasilającego się nielegalnego przekraczania granicy. Ojciec Hipolit skontaktował się z proboszczem ks. Karolem Słowiaczkiem, który odmówił jednak współpracy. Adam Cyra mówi, że nie udało się z KL Auschwitz nawiązać z nim wcześniej kontaktu. Nic nie wiedział o planowanej ucieczce. Być może, obawiał się prowokacji, a nie mógł narażać swojego brata i bratanków więzionych w obozie.

O godz. 22.00, gdy się już dobrze ściemniło, wyruszyli ku granicy. Po natarciu lekarstwem od księdza stawy już mniej bolały. Przewodnik długo ich prowadził, kluczył i w końcu wskazał bezpieczne przejście przez granicę, a sam się cofnął. Pilecki pisze:

Możliwe, że było tu najbezpieczniej. Teren był zawalony ściętymi drzewami, drutami i przekopany rowami, że straż graniczna przypuszczała, iż tędy nikt nie pójdzie i pilnowała innych odcinków. Pas szerokości może stu pięćdziesięciu metrów przebrnęliśmy dopiero po godzinie. Dalej już szliśmy szybko, terenem różnym, trzymając się drogi. Była noc ciemna. Nie groziło nam rozpoznanie z odległości. Mogliśmy tylko natknąć się na patrol, lecz czujność i jakiś zwierzęcy instynkt prowadził nas na razie szczęśliwie. Czasami szliśmy na przełaj, orientując się według gwiazd, brnąc przez lasy, wpadając w jary, drapiąc się na zbocza… Przez noc przeszliśmy wielki kawał terenu.

Spotkanie ku pamięci o. Władysława Całki

Stowarzyszenie Bochniaków i Miłośników Ziemi Bocheńskiej oraz PTTK oddział w Bochni zapraszają na spotkanie poświęcone pamięci o. Władysława Całki. Władysław Całka urodził się w wówczas podbocheńskim Kolanowie. Ukończył bocheńską szkołę i wstąpił do zgromadzenia redemptorystów. Posługiwał na wileńszczyźnie,

Czytaj więcej »