Amerykański fotografik ze Szwecji Douglass Kneedler jest autorem serii zdjęć Stanów Zjednoczonych z lat 70. Jego „Czerwona ziemia”, prezentowana w Domu Bochniaków, leży gdzieś pomiędzy dokumentem a sztuką.
Douglassa Kneedlera można nazwać artystą pogranicza nie tylko dlatego, że jego zdjęcia tak trudno zamknąć w jednej kategorii. Sam fotografik jest człowiekiem żyjącym pomiędzy krajami, kontynentami i kulturami.
Urodził się w latach 40. w Manili na Filipinach. Wychował w Stanach Zjednoczonych, wędrując wraz z rodziną ze wschodniego na zachodnie wybrzeże kraju. Z Ameryki wyjechał, żeby wydostać się spod wpływu rodziców. Wybrał Europę. Od 40 lat mieszka w Szwecji. Jak mówi, także tam nie znalazł jednak przyjaznego miejsca. Przez długi czas, szczególnie w latach 70., czuł się dyskryminowany, odmawiano mu prawa do tantiem za publikowanie zdjęć.
Na decyzję Kneedlera o zostaniu fotografem miało podobno wpływ wydarzenie z dzieciństwa. – W wieku ośmiu lat zostałem przedstawiony Edwardowi Westonowi, który pokazał mi swoje odbitki – wspomina. Weston był jednym z nestorów amerykańskiej fotografii artystycznej.
Od 1962 roku podróżuje po Europie. Z tych podróży opublikował wiele albumów np. Drogę do piekła, Zabójcze anioły, Niewolnicy czy Postęp.
W swych artystycznych peregrynacjach odwiedził m.in. Walię, Sztokholm, Paryż i oczywiście Polskę. Tu zagościł z własnymi wystawami w Katowicach, Tychach i Jaworznie, prezentując „Czerwoną ziemię”, na którą złożyło się 160 barwnych zdjęć z podróży autora po Stanach Zjednoczonych oraz „Znaki miasta – Stockholm”.
W Polsce realizował również projekt „Inna Polska w fotografii”, który dokumentował polskie miejskie graffiti.
„Czerwona ziemia” jest wyborem z masy fotografii, jakie Kneedler stworzył podczas swojej prawie rocznej wędrówki po Stanach Zjednoczonych. Głównie po jego prowincjonalnej, wiejskiej części. Zadecydowała o tym konieczność: początkujący fotografik musiał się liczyć z każdym dolarem, jaki mógł wydać na tę wyprawę. Duże miasta były zamknięte przed człowiekiem, który jeździł po kraju półciężarówką i spał pod namiotem. Dzięki temu jednak powstał cenny dokument. Zdjęcia Kneedlera opowiadające o małomiasteczkowej Ameryce lub rezerwatach Indian już 30 lat temu chętnie drukowały szwedzkie czasopisma. Teraz to zapis o wartości historycznej, ciekawy portret dawno zmienionych miejsc i ludzi. Kneedler bacznie przyglądał się mieszkańcom małych, białych domków obłożonych blachą falistą: starym farmerom, Amerykankom pod kloszem fryzjerskiej suszarki. Indianom Nawaho i Hopi. – Moim tematem jest po prostu ludzkość – mówi. Mimo to nie chce, żeby jego fotografie nazywać socjologicznymi. – Nigdy nie studiowałem socjologii – śmieje się.
Zapewne słuchając rady Westona, żeby przestać pokazywać świat dosłownie, Kneedler pokazał nam swoje zdjęcia w barwnych negatywach. Osiągnął, co zamierzał: oryginalną formę, na pograniczu realizmu i abstrakcji, pomiędzy dokumentem a sztuką.
W Domu Bochniaków prezentowanych będzie 100 barwnych fotogramów z podróży po Stanach Zjednoczonych oraz 50 czarno-białych fotografii, będących zbiorem zdjęć osób bliskich, rodziny oraz miejsc bliskich autorowi.